|
|
 |
 |
 |
 |
 |
 |
 |
|
 |
 |
 |
 |
 |
 |
 |
 |
|
|
|
 |
 |
 |
Pracownia Grześkiewiczów
2012-08-27
KOMENTARZE: 1
Idąc ulicą Zachodnią łatwo można dostrzec charakterystyczny dom
na skarpie. Biały, wysoki z przedziwnym obrazem w technice sgraffi to
przedstawiającym kosmos, jakieś nieokreślone przestrzenie...
To dom
i pracownia Grześkiewiczów. Heleny, Lecha, Piotra, Doroty…
Dziś
pracownię reprezentują już tylko dziadek Lech i wnuczka Dorota,
ale duch pozostałych członków rodziny wzbogaca przestrzeń,
w której żyją. Z Dorotą umówiłam się na rozmowę po obejrzeniu filmu
dokumentalnego Bohdana Kezika „Ulica Zachodnia”.
Dorota oprowadziła mnie po pracowni,
pokazała rzeźby, obrazy, ceramikę. Zajrzałyśmy
do piwnicy, w której odbywa
się proces twórczy: do mieszalni gliny,
suszarni, pieców ceramicznych.
Dorota Grześkiewicz: Większość obrazów
w domu to prace naszej rodziny. Są
to przede wszystkim dzieła dziadka – Lecha,
między innymi obrazy ceramiczne
powstałe po podróży do Japonii. Ale też
grafi ki oraz akwarele babci Heleny oraz
rzeźby i obrazy taty – Piotra.
LECH I HELENA
Sylwia Maksim-Wójcicka: Jak się poznali?
Dorota Grześkiewicz: Na studiach we Włoszech. Dziadek
jest z Poznania, dzieciństwo spędził w Kopenhadze.
Jego ojciec miał fabrykę mebli
skórzanych i kiedy z powodu represji politycznych
było mu coraz trudniej ją prowadzić,
przenieśli się do Danii. W latach
20-tych wybuchł kryzys, fabryka podupadła.
Wrócili do Poznania. Oprócz dziadka
artystycznie uzdolniony był jeszcze brat
Miron – jeden z założycieli Stowarzyszenia
artystów ceramików Keramos i siostra
Maria, która zajmowała się fotografi ą.
W Poznaniu skończył tzw. Poznańską
Zdobniczą czyli Państwową Szkołę Sztuk
Zdobniczych i Rzemiosła Artystycznego –
późniejszą ASP oraz szkołę podchorążych
w Zambrowie. Rodzinna legenda mówi,
że poznańska wróżka przepowiedziała
mu, że niedługo wyjedzie na studia do Paryża.
Wprawdzie Paryż zamienił na Rzym,
ale rzeczywiście dotarł tam w 1938 r.
Poznańska Zdobnicza miała bardzo dobrą
renomę, dlatego dziadka przyjęto bez
egzaminów na ASP w Rzymie. Tam poznał
Józefa Gosławskiego – rzeźbiarza i medaliera,
który wprowadził go w polskie kręgi
artystyczne Rzymu.
Babcia pochodziła z zamożnej litewskiej
rodziny bojarskiej. W 2005 roku tata
z dziadkiem pojechali przygotować wystawę
w okolice rodzinne babci, do Możejek
na granicę z Łotwą. Potem okazało się,
że tamtejsze gazety napisały: „bojarowie
wracają do gniazd”. Studiowała w Paryżu,
a potem w Rzymie, gdzie poznała dziadka.
Przed wojną jej akwarele były prezentowane
w Salonie Artystów Francuskich
w Paryżu, dostała też nagrodę Stowarzyszenia
Artystów Francuskich. Była uznawana
za bardzo utalentowaną malarkę.
SMW: To był mezalians?
DG: W pewnym sensie tak. Rodzice babci
nie pochwalali jej wyboru. Babcia była
bardzo łagodna, wyrozumiała, bardzo
zakochana w dziadku. Od początku wiedziała,
że będą razem. Dziadek jest bardziej
stanowczy, dominujący.
SMW: Czas wojny?
DG: Do Polski wrócili tuż przed jej wybuchem.
Dziadek brał
udział w obronie
twierdzy Modlin, potem
wrócił do Warszawy
i mieszkał u Babci
w pracowni przy Filtrowej. W czasie wojny
Kościół Św. Jakuba przy Pl. Narutowicza
ogłosił tajny konkurs na malarstwo ścienne
w prezbiterium. Konkurs wygrali, ale
prac nie ukończyli ponieważ w momencie
ich rozpoczęcia wybuchło powstanie warszawskie.
Nadal mieszkali przy Filtrowej.
Któregoś dnia wywleczono mieszkańców
z ich kamienicy na ulicę i zostaliby pewnie
rozstrzelani przez brygady RONA gdyby
nie interwencja przechodzącego Niemca.
Zostali więc załadowani do pociągu
i wywiezieni w nieznanym kierunku. Tam
zdarzył się kolejny szczęśliwy traf. Pociąg
zatrzymał się w Pruszkowie, ktoś krzyknął
żeby wysiadać. Ofi cer niemiecki, który stał
na peronie odwrócił się tyłem udając, że
nie widzi wychodzących z pociągu ludzi.
Tak udało im się uciec z transportu.
Polichromię w Kościele Św. Jakuba skończyli
po wojnie. W 1947 r. freski w prezbiterium,
a w latach 80-tych freski w nawie
głównej, mozaikę Matki Bożej Częstochowskiej
na frontonie kościoła. W tych
późniejszych pracach brał udział także
mój tata.
SMW: Jak sobie radzili po wojnie?
DG: Bardzo trudno było im znaleźć pracę.
Udało im się zatrudnić przy urządzaniu
siedziby rządu
tymczasowego
przy ul. Wileńskiej.
Po wojnie
potrzebowano
osób potrafi ących
wykonywać
roboty konserwatorskie,
a babcia
miała takie
uprawnienia. Robili konserwacje w Belwederze,
w pałacu w Natolinie i w Pałacu
Myślewickim w Łazienkach.
SMW: Jakie jeszcze projekty wyszły spod
ręki Heleny i Lecha?
DG: Między innymi renowacja starówki
w Lublinie, w zespole z Bohdanem Urbanowiczem
dwie kamienice (nr 1 i 3) na
warszawskiej starówce (kamienica żeglarska
i kamienica cyrulika). Kilka lat
spędzili w Fabryce Fajansu we Włocławku,
gdzie najpierw uczyli się sami ceramiki,
a potem uczyli pracowników jak ją tworzyć
i dekorować. Tam też prowadzili eksperymenty
artystyczne, przygotowywali prace konkursowe, a przede wszystkim
zaprojektowali i wykonywali ceramiczne
żyrandole – charakterystyczny element
Pałacu Kultury i Nauki. Są one również
w Filharmonii, Teatrze Roma, były w kawiarni
Nowy Świat. O ich atrakcyjności
może świadczyć to, ze po otwarciu PKiN
radzieckim projektantom tak się spodobały,
że postanowili, bez zgody Dziadka,
produkować je na masową skalę w ZSRR.
PIOTR
SMW: W pewnym momencie do zespołu
dołączył Tata, czyli Piotr.
DG: Tata urodził się w 1945 r. Studiował
architekturę, ale nie pracował w zawodzie.
Wykorzystywał jednak swoje umiejętności
do nietypowych rozwiązań technicznych
w pracowni i do własnej twórczości.
To była jego droga życiowa. Tworzył
rzeźbę, ceramikę, malował obrazy. Wziął
też udział w konkursie na projekt Kościoła
pw. Św. Marka w Dąbrowie Leśnej. Niestety
jego koncepcja nie znalazła zwolenników
wśród jury. Po
śmierci babci (w
1977 r.) dziadek
pracował z tatą.
Ich wspólne dzieła
znajdują się np.
w Katedrze Polowej
Wojska Polskiego.
Tworzenie
ceramiki monumentalnej
wymaga
pracy zespołowej
ze względu
na swoje rozmiary
oraz skomplikowany
proces technologiczny. Dlatego
zawsze pracowali w zespole, najpierw
Lech z Heleną, potem we trójkę, Helena,
Lech i Piotr, potem Lech i Piotr. Po śmierci
taty dziadek przestał tworzyć.
SMW: Jak scharakteryzowałabyś twórczość
tych trzech osób, czy można ją jakoś
rozdzielić?
DG: Babci obrazy są delikatne, efemeryczne.
Dziadka sztuka jest bardziej
ekspresyjna, z charakterem, lubił eksperymentować,
szukał nowych pomysłów.
Tata preferował sztukę abstrakcyjną, ale
też łagodną. Jednak zawsze stanowili
zespół a prace były realizowane i podpisywane
wspólnie.
ŁOMIANKI
SMW: Jak to się stało, że z centrum stolicy
przenieśli się do Łomianek?
DG: Ceramika powoli stawała się główną formą
pracy i zainteresowań Lecha i Heleny.
Zaczęli więc szukać miejsca na pracownię.
Duże znaczenie miał dostęp do transformatora,
ponieważ w ceramice ważny
jest elektryczny piec. I tak w 1964 r. trafi li
do Łomianek, na skarpę przy ul. Zachodniej.
Dom budowano pod nadzorem
znanej architekt Barbary Brukalskiej, Tata
skonstruował w domu unikalną konstrukcję
– ruchomą ścianę, na której mogli
w skali 1:1 projektować monumentalne
prace wykonywane np. dla kościołów.
Dziadek eksperymentował też ze szkłem
tworząc wypukłe witraże.
DOROTA
SMW: Jaka jest twoja rola w tym zespole?
DG: Kiedy jeszcze mogłam pracować
z tatą i dziadkiem to byłam zbyt młoda,
przeżywałam okres buntu, chciałam mieć
bardziej konkretny zawód. Ostatecznie
skończyłam Warszawską Szkołę Reklamy,
ale już wtedy wiedziałam, że chcę pracować
z tatą. Choroba taty uniemożliwiła
mi studia, teraz zajmuję się dziadkiem,
planuję już jego przyszłoroczne setne
urodziny. Uczestniczę też w zajęciach pracowni
ceramiki ASP, biorę udział w wystawach.
Coraz bardziej mnie to pasjonuje.
Staram się kontynuować twórczość taty i
Dziadków. Mam plan odtworzenia wyrobu
żyrandoli, zajęłam się obrazami ceramicznymi,
zrealizowałam swoje pierwsze zamówienia.
Dziadek cieszy się z tego, że chcę
kontynuować tradycję rodzinną, udziela mi
rad, opisuje swoje metody pracy.
SMW: Jesteś skarbnicą wiedzy o Grześkiewiczach.
DG: Dziadkowie i tata pracowali bardzo
dużo, ale nie dokumentowali swoich
prac. Do mnie należy krzewienie pamięci
i archiwizowanie ich twórczości.
Ostatnio dużo podróżujemy z dziadkiem
po miejscach, w których są prace
Grześkiewiczów. Dowiedziałam się np.,
że niebawem mają rozbierać basen
przy Spartańskiej i że jest tam ceramika
Grześkiewiczów, tylko nie wiadomo konkretnie
czyja: czy Heleny i Lecha, czy Heleny,
Lecha i Piotra, czy Lecha i Piotra?
SMW: Prowadzisz też stronę popularyzującą
działalność twojej rodziny.
DG: Staram się pokazać tam najważniejszy
dorobek Grześkiewiczów. Zapraszam
na www.grzeskiewiczowie.art.pl.
SMW: W Twoim domu jest tak dużo prac
Heleny, Lecha i Piotra, że zapełniłyby one
dużą galerię. Myślałaś o tym, żeby zrobić
galerię i pokazywać dzieła Grześkiewiczów?
Macie duży ogród… część rzeźb
możnaby prezentować na zewnątrz.
DG: Chciałabym kiedyś stworzyć tu galerię,
ale to poważne przedsięwzięcie, wymagające
wysiłku. Może kiedyś się uda.
SMW: Tego Tobie życzę. Wierzę, że na
skarpie artystów uda się stworzyć galerię
sztuki.
Dziękuję za rozmowę i oprowadzenie po
pracowni Grześkiewiczów.
![[C] www.lomianki.info](pictures/x2747-9201227550268272001348754515.jpg.pagespeed.ic.bj3HQc3tTN.jpg)
![[C] www.lomianki.info](pictures/x2747-920122730377045001348754523.jpg.pagespeed.ic.pcy6KeKieT.jpg)
![[C] www.lomianki.info](pictures/x2747-9201227130119178001348754533.jpg.pagespeed.ic.ojs0PVx8rE.jpg)
KOMENTARZE UŻYTKOWNIKÓW www.LOMIANKI.INFO
Komentarze zamieszczane na portalu są opinią użytkowników.
Dorota i Malwina Grześkiewicz zaprezentowały swoją twórczość ceramiczną podczas dzisiejszych (21.06.) Otwartych Ogrodów w Łomiankach :)
DODAWANIE NOWYCH KOMENTARZY CZASOWO NIEDOSTĘPNE Z PRZYCZYN TECHNICZNYCH
|
|
|
|
|
 |
|
|
|